Co bym zrobił? A co byś Ty wolał?
Najprościej, to wziąć nogi za pas , niech się inni martwią. Zartuję, zdekapitowałbym Cię bez wahania, wiesz, że Cię lubię. Bo trzymać takiego na łańcuchu, to dość złożony problem logistyczny. Musiałbym regularnie dostarczać Ci paszy, tj. żywej świeżyzny. A to nie takie proste, z tą regularnością mogło by być bardzo różnie. I nie mam na myśli psów, czy innych kotów. Stałbym się przeto kimś takim, jak Ty, ba, gorszym, bo świadomym. Karmę bym sobie do reszty spierdolił... Noo, chyba żebyś był jedynym zombie na planecie. To możliwe, zawsze ktoś jest tym pierwszym, ale... nic nie trwa tak krótko, jak samotna egzystencja pierwszego zombiaka. Jeden cios sztychówką, albo siekierą dla Twego wiecznego spokoju ( i mego doczesnego) i już jesteś w niebie i możesz spokojnie zombifikować zastępy anielskie, pośród czarownych, celestialnych manowców . Obyś jednak nie trafił do Kusego, Co Się Z Niemiecka Nosi, wtedy miałbyś przejebane na wieki. Podwójny łańcuch, sagan z lepikiem , a na spacerniaku kolesie z tofu do konsumpcji.
Tak, że popraw się.
''In Dubious Battle''
W kwestii książki Johna Steinbecka z ''Colina'': Przyznaję, że nie zwróciłem uwagi. Ty podałeś tytuł ,,Wrong battle'', czy coś w tym stylu. Nic mi to nie mówiło, wrzuciłem w Google i wyskoczyło - patrz powyżej. Podaję za wiki angielską : ,, W niepewnym starciu'' ( tak sobie to przetranslejtowałem ), powieść Steinbecka z 1936 r. , tytuł jest cytatem z ,,Raju utraconego'' Miltona. Rzecz traktuje o strajku tragarzy owoców w Kalifornii sterowanym przez komunistycznych agitatorów. Jest to powieść bardziej obiektywna niż ,,Grona gniewu'', mimo lewicowych sympatii Steinbeck skupia się na laboratoryjnej obserwacji bezwolnej masy strajkujących, wykorzystywanych zarówno przez kapitalistów, jak i kręcących własne lody agitatorów. Pojawia się tam postać lekarza bardzo krytycznie nastawionego do obu stron, który jednak decyduje się pozostać w zaimprowizowanym na odludziu obozie strajkujących i nieść im pomoc. Albowiem cały ten obóz to jeden wielki burdel i chaos, nikt nie zadbał o podstawowe warunki sanitarne nie mówiąc o medycznych. Doktor działa zatem z pobudek ponadideowych, czysto ludzkich, zapewne uosabiać ma stanowisko aurora. Kliniczne ujęcie pozbawionego inicjatywy tłumu może mieć jakieś przełożenie na wizerunek zombich w walking dead movie, pewnie o to chodziło. Okładka książki też jest dość wymowna w tym kontekście. Zresztą sam sobie przeczytaj, albo sięgnij po książkę.
Quo vadis Zombie?
Trzeba przyznać, że ten podgatunek horroru ma się świetnie, jest nieprzerwanie modny i złakniony przez rzesze fanów. Odkąd człowiek z Pittsburga za pieniądze częściowo pożyczone a częściowo zarobiona na reklamówkach proszku Kalgon do usuwania osadu z pralek automatycznych zrobił ultrapartyzancką ,,Night of the living dead'', pokraczny pochód trwa niepowstrzymanie. Wszyscy się do niego przyłączymy. Mała uwaga a propos ,,Colina'' ; film nawiązuje do twórczości Romero nie tylko w temacie zombie. Tytuł będący imieniem bohatera ,,zainfekowanego'', z którego optyki widzimy świat przedstawiony, do czego nas to odwołuje? Oczywiście ,,Martin'' z 1977, film nie tak znany , jakby na to zasługiwał, ale... i tu hydraulicznie podnosi się wywrotka z superlatywami. Martin był wampirem a film Romero o nim, wstrząsająca alegoria wyobcowania, pozostaje arcyoryginalnym złamaniem wampirycznej formuły, już wtedy do cna wyeksploatowanej. Niestety, pozostał ,,Martin'' dziełem odosobnionym, jeden Abel Ferrara podążył wyznaczonym tropem w ,, Addiction'' by posłużyć się motywem wampirycznym, jako metaforą opętania. I ,,Colin '' też obrał podobny kierunek, lecz ciężko te filmy porównywać, jak zresztą postaci zombiaka i wampira. Tu wymagana była otwarta forma, mniej narracyjna. ,,Colin'' to film z dzikością w sercu, balansujący na granicy kina eksperymentalnego. Przy tym obdarzony swoistym humorem. Koleś zagrał, że buty spadają, według jakich kryteriów buduje się taką rolę,? Przecież nie tylko według podpatrzonych gestów z obejrzanych zombie-movies. Tak pracują najwięksi, trzeba w jednej chwili mieć konwencję gatunku w małym palcu i JEDNOCZEŚNIE o niej zapomnieć.
A ja?
Jakby co, mnie też nie przykuwaj do kaloryfera.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz