sobota, 2 stycznia 2010

re : The Pledge i Oldboy Edyp

Witaj
Nie jestem co do tego przekonany. Porównajmy naszego gliniarza do króla Edypa. Łączy ich to, że obaj poszukują prawdy. Dla Edypa dotarcie do prawdy jest przyczyną jego klęski. Spełnienie =upadek. Dla mnie tragedia, to przede wszystkim fatum, które biorąc w pewnym momencie górę zmusza bohatera do skazania się na cierpienie i pozostanie do końca już w stanie upadku. To spotyka Edypa, a z wymienionych  filmów najbardziej pasuje mi tu ,,Oldboy". Tam koleś przez kilkanaście lat żyje w stanie permanentnej żądzy odwetu, by w ciągu paru sekund zostać wpędzonym w takie poczucie winy, że natychmiast musi sobie odciąć język, bo tylko tak może przywrócić ład i harmonię świata. Edyp oślepiając się i skazując na wygnanie wie, że jego cierpienie jest gwarancją tej harmonii i ładu. A gliniarza z,,Pledge" niszczy nie odkrycie prawdy, lecz to, że został jedynym jej posiadaczem. Ale przez to stał się jedynym który wie, że morderca już więcej nie uderzy. Ze zło zostało unicestwione. I to w zasadzie dzięki niemu, nawet wliczając w to przypadek. Ale on nie czerpie z tego faktu wewnętrznej siły, brak potwierdzenia (mówiąc delikatnie) ze strony ogółu rozwala go kompletnie. Gdyby przyjął to ze spokojem ( w końcu jego bliskim nic już nie grozi, nie ważne, że o tym nie wiedzą), byłby może tragiczny. A siedząc po latach z flachą na przyzbie nawalony już przed południem jest na pewno godzien litości, niemniej groteskowy , jak sam skurwysyn.
Rzecz w tym, że gość, który wykonał tak niebywale koronkową akcję, nagle rzucił ręcznik na liny i już tak został. Dla niego nieobecność mordercy o umówionej porze była szokiem absolutnym, to było wbrew logice, on nie uwierzył w to. Bo wiedział, że nie popełnił ŻADNEGO błędu. I tego, ochłonąwszy po porażce, powinien się był trzymać. Informacje zbierać potrafił, i wiedział co z nimi robić. W końcu na takim zadupiu w tym samym momencie nie było kilkudziesięciu wypadków na krzyż. Analizując dane z tego dnia musiałby zwrócić na to uwagę. Ustalenie tożsamości ofiary i zbadanie jej  życiorysu było w zasięgu jego możliwości. Jakiś dowód na pewno by znalazł, choćby jedną potwierdzoną jego obecność w którymś z miejsc poprzednich zbrodni z przed lat . I to by wystarczyło, te miejsca były dość odległe, jak pamiętam. Nie chodzi o to, że gliniarz się rozsypał, każdy na jego miejscu by się w pierwszej chwili rozsypał, ale że się nie pozbierał wiedząc, że to nie koniec śledztwa. To, że zignorował swoje pierwsze odczucie: brak logiki w tym wszystkim. Być może pogrążając się w samobiczowaniu nawet zapomniał, że to go w pierwszej chwili najsilniej uderzyło. On przestał w ogóle myśleć. Dociekanie, gdzie popełnił błąd ( czyli w jego wydaniu arbitralna redukcja podejrzanych do jednej osoby - i to niewinnej) to przejaw jakiejś nerwicy natręctw, a nie myślenia. I to się już dalej samo nakręcało. Groteskowy, to nie tyle zabawny, co kompletnie zdysharmonizowany. Podtrzymuję.

Simply

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz