wtorek, 5 stycznia 2010

jeszcze raz o "Let the right.."


Tytułem małego dementi: wcale się nie uparłem, żeby to zjechać. Wprost przeciwnie, do oglądania zasiadłem w najlepszej wierze i z zaostrzonym apetytem, gdyż gdzie się nie ruszyć napotykałem same peany, łącznie z Twoimi. Doskonale też wiedziałem, jakiego typu filmu należy oczekiwać. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wszyscy zachwyceni tym filmem wzięli intencje autorów za efekt końcowy, a w tym wypadku te elementy dzieli przepaść. Najlepszym dowodem na to jest trop związany ze starym Eli, który podsunąłeś. Tak go nazwałem, żeby uprościć opis. Jasne, że gdyby był jej biologicznym ojcem ergo wampirem, to by śmigał po drzewach, jak Chow Yun Fat w ,,Przyczajonym tygrysie..".Bzdura i jeszcze raz bzdura, że on podświadomie chce się dać złapać! Byłaby to najprostsza droga , by naprowadzić policję na trop Eli.Skończyć z sobą też nie chce ( nie potrafi?). Ugryziona kobieta chce z sobą skończyć. I kończy. On chce Eli dostarczać krwi, chociaż ona radzi sobie z tym milion razy lepiej. Na chuj jej pomocnik, dla którego niedościgłym wzorem zdaje się być ziomal z krainy Królowej Śniegu i Brzydkiego Kaczątka, Egon Olsen? Może po prostu chce się czuć potrzebny, ale to też się kupy nie trzyma, bo z taką fachowością naraża ją i siebie na duże ryzyko, a widza przy okazji na kompletne zażenowanie. A jeśli mówiąc jej, żeby nie zadawała się z Oskarem, jest po prostu zazdrosny, jak facet, który wie, że utracił miłość kobiety, bo właśnie znalazła sobie młodszego? Jeśli leżąc w szpitalu wie, że ona przyjdzie do niego , by zadać mu coup de grace, cios łaski, który jest JEDYNĄ formą uczucia, jakiej może jeszcze od niej oczekiwać? Co wtedy? Wtedy ocieramy się o wstrząsające kino i takie być może były właśnie intencje. Ale kiedy w takim momencie widzę gościa z połową mordy , którego nie dało się zidentyfikować ( pewnie dla tego, że gościa z połową mordy ani w bazach danych, ani w całej Skandynawii nie ma i nie będzie), to ja pierdolę takie wstrząsające kino. I do tego wszyscy ruszają się jak zombie wwalking dead movie z zerowym budżetem ( nie starczyło na żadną charakteryzację), a pan Alfredson ,, robi klimat " marszcząc freda ogniskową obiektywu co parę minut. Może cały ten film powinien być nieostry, to by dopiero zyskał na tajemniczości. Może się to wszystkim w koło podobać, dla mnie żaden przekonujący dramat w takim anturażu nie ma szans zaistnieć. Proste, jak Ikea. Nie kupuję tego badziewia , wolę pozostać nieczułym, wrednym wyjątkiem.
Simply

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz